Na najfajniejsze rzeczy warto poczekać - rozmowa z Michaliną Diakow
Michalina Diakow od ponad pięciu lat sędziuje mecze rangi międzynarodowej, a w ubiegłą środę podczas starcia Olympique Lyon - Galatasaray zadebiutowała jako rozjemczyni w fazie grupowej kobiecej Ligi Mistrzyń. Krótko po powrocie arbiter do kraju porozmawialiśmy z nią o związanych z tym wydarzeniem emocjach oraz drodze, którą przeszła, by znaleźć się w tym miejscu.
Wiktoria Łabędzka • 14.10.2024
archiwum prywatne
Sędziowałaś wiele spotkań rangi międzynarodowej, lecz to w kobiecej Lidze Mistrzyń było przez ciebie długo wyczekiwane. Co się za tym kryło, dlaczego akurat te zmagania?
- Już od dawna pracowałam na debiut w fazie grupowej tych rozgrywek, bo podczas eliminacji miałam okazje pracować niejednokrotnie, czy to przy pierwszej, czy drugiej rundzie. Jednak do spełnienia czy osiągnięcia celu brakowało mi sędziowania właśnie na tym etapie, więc na pewno była to dla mnie szczególna chwila. Zwłaszcza, że padło akurat na Lyon - myślę, że wymarzone miejsce na debiut, bo Olympique to drużyna znana wszystkim w Europie z uwagi na liczne osiągnięcia w piłce kobiecej oraz piękny stadion. Te okoliczności przerosły moje oczekiwania, nie będę ukrywać.
Czy wiedziałaś, że jesteś brana pod uwagę przy ustalaniu obsady tych meczów?
- To wszystko działo się bardzo szybko, bo przecież samo losowanie grup odbyło się niedawno. Nie myślałam, że będę brana pod uwagę, więc informacja o przydziale była dla mnie ogromną niespodzianką, ale i pozytywnym bodźcem. Szczególnie, że obsadzono mnie w pierwszym dniu meczowym rozpoczynającym fazę grupową.
Nie analizuję zbyt wiele - chyba, że drużyny przed meczem - więc też nie myślałam o tym zbytnio przed ogłoszeniem obsady. Biorę to, co otrzymuję, w tym przypadku tę szansę i po prostu staram się wykonać swoją pracę jak najlepiej.
Informacja o twoim przydziale spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem. Jest to o tyle ciekawe, że jako sędzia jesteś nieustannie obserwowana, twoje decyzje są oceniane, nie tylko przez wyznaczone do tego podmioty, ale też kibiców. Jak odbierałaś te licznie pojawiające się przychylne komentarze?
- Bardzo pozytywnie. Już poza tymi komentarzami dostałam mnóstwo prywatnych wiadomości z życzeniami powodzenia, później pytaniami o wrażenia. Trzeba było chwili, by na nie wszystkie odpowiedzieć, bo chciałam podziękować za to zainteresowanie każdemu z osobna. To ogromna dawka motywacji, która uświadomiła mi, że naprawdę wiele osób mi kibicuje, co wcale nie jest oczywiste patrząc na wykonywaną przeze mnie pracę. Myślę, że to kwestia tego, że spora ich część zna mnie na co dzień i wie, ile wysiłku w to wkładam.
Sędziowanie zdaniem wielu to po prostu wychodzenie z gwizdkiem i ocenianie czyichś decyzji, lecz tak naprawdę wymaga to od nas przygotowań podobnych do tych zawodników czy zawodniczek. Nie zapominajmy przy tym o ogromnej odpowiedzialności. Tak więc te reakcje były naprawdę miłe.
Czy z uwagi na jego rangę spotkanie to wzbudziło w tobie dodatkowe emocje?
Tak naprawdę nie ma meczu, który nie wzbudzałby emocji. Myślę, że gdybym ich nie czuła, byłoby ze mną coś nie tak. Natomiast sama otoczka stadionu w Lyon, atmosfera - musiały zrobić wrażenie, choć miałam okazję pracować na nim wcześniej jako sędzia techniczna. Czułam się z tym wszystkim nieco bardziej oswojona.
Byłam jedyną Polką w obsadzie tego meczu, lecz nie stanowiło to dla mnie problemu. Każda z nas - a obie sędzie asystentki też były bardzo doświadczone - podchodziła do swoich obowiązków bardzo profesjonalnie. Na tym poziomie nie ma osób z przypadku. Jasne, że fajnie mieć w pobliżu kogoś ze swojego kraju, lecz to uczucie było tak motywujące, przy tym potęgowane poczuciem dumy z samej siebie. To w końcu nie jest coś, co dzieje się w jeden miesiąc. Sędziuję od siedemnastego roku życia, więc trochę tych lat upłynęło. Jednak na najfajniejsze rzeczy warto poczekać. Trzeba nabrać doświadczenia oraz - że tak to ujmę - przesędziować swoje. Czułam, że jestem gotowa na takie wyzwanie.
Jak się przygotowywałaś do tego spotkania?
- Na tym poziomie mamy dostęp do Wyscout (portal oferujący narzędzia do analizy meczów - przyp. red.). Same spotkania są też transmitowane, więc to bardzo ułatwia analizę zachowań zespołów. Nie wyobrażam sobie, by tego nie zrobić. Nie ma w ogóle takiej możliwości. Tak naprawdę nasze przygotowania przypominają te zawodniczek, przy czym my skupiamy się na taktyce prowadzenia meczu. Są rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zaplanować, ale chcemy zmniejszyć prawdopodobieństwo takich zdarzeń do minimum.
Mieliśmy też spotkanie z Komisją Sędziowską UEFA, podczas którego wskazywano nam, na co powinniśmy zwracać szczególną uwagę. Czy to przed meczami Ligi Mistrzyń, czy nadchodzącymi play-off'ami Ligi Narodów pod koniec miesiąca. Można powiedzieć, że otrzymujemy tu duże wsparcie.
Natomiast sam dzień meczowy?
Zaczyna się od spotkania drużyn z sędzią technicznym i obserwatorem. Ja nie biorę w nim udziału, ale też nie lubię siedzieć w pokoju i bezczynnie czekać, więc w Lyonie wybraliśmy się na spacer po mieście. Krótko po obiedzie trzeba było ruszyć na mecz, bo w końcu zaplanowano go na 18:45, a na stadionie musimy być minimum dziewięćdziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem. Tam mamy do czynienia ze standardową procedurą. Nie musimy się martwić niczym więcej, wszystko jest przygotowane.
Po meczu czekała na nas kolacja, po której omówiliśmy to, co działo się na boisku. Kolejnego dnia trzeba było wracać do domu.
Jesteś zadowolona z przebiegu meczu? Jak oceniłabyś swoją pracę?
- To było wymarzone spotkanie na debiut. Żadna z zawodniczek nie stwarzała problemów, nie było też kontrowersyjnych sytuacji. Jako ciekawostkę podam, że w całym meczu było tylko jedenaście przewinień, obyło się bez kartek. To chyba najfajniejszy moment, gdy po ostatnim gwizdku czujesz, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś i jak najlepiej mogłaś. Taka satysfakcja. Zmęczenie, ale poczucie zadowolenia.
Była też taka sympatyczna sytuacja, kiedy po meczu podeszła do mnie Ada Hegerberg, którą musiałam "odprawić" po jednej z decyzji, bo w myśl obecnych przepisów dyskutować z sędzią może wyłącznie kapitan. Pomyślałam, że mogłam wtedy dobrać nie do końca właściwy ton, na co usłyszałam, że nie, wręcz przeciwnie, że wiedziały, że debiutuję, a tym zachowaniem oraz pewnym prowadzeniem meczu im zaimponowałam.
Środa była wyjątkowym dniem również z uwagi na to, że dwa mecze sędziowały polskie arbiter. Spotkanie Glasgow Celtic - FC Twente poprowadziła Ewa Augustyn otoczona znanym sobie zespołem.
- Bardzo fajnie wyglądała ta obsada - pierwszy dzień meczowy, a na cztery z nich dwa sędziowane przez polskie arbiter. Mam nadzieję, że uda się kontynuować tę passę, bo tworzymy mocną ekipę, co pokazują nie tylko mecze, które dostajemy, ale również marcowy kurs dla sędzi elite oraz pierwszej kategorii, gdzie byłyśmy w czwórkę. Stanowiłyśmy jedną z najliczniejszych nacji, zaraz po Niemkach i Hiszpankach.
Mówimy o tym najwyższym poziomie, a niżej? Czy dostrzegasz, że kobiet chcących sędziować przybywa?
- Tak, ten wzrost jest bardzo duży. Choć mając na uwadze mnogość rozgrywek jeszcze długo będzie brakować nam sędziów, cieszy, że dziewczyny coraz częściej wybierają tę ścieżkę. Że ta grupa się rozrasta, bo w samym województwie mamy aż siedemnaście kobiet na szczeblu centralnym, w tym gronie aż trzy sędzie międzynarodowe.
Często, szczególnie na tych początkowych etapach, to zajęcie, które łączy się z codzienną pracą. Tak jest też w twoim przypadku, choć występujesz na najwyższym szczeblu.
Nie ukrywam, że w ostatnich miesiącach 85% czasu poświęcam sędziowaniu. Mam to szczęście, że pracę - tę nazwijmy to "codzienną" - mogę podporządkować temu zajęciu. Inaczej mogłoby być trudno. Jeszcze dwa i pół roku temu pracowałam w dużej korporacji na stanowisku kierowniczym. To wszystko było do zrobienia, natomiast wiem, ile mnie kosztowało. Postawiłam na zmianę, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Teraz zajmuję się dietetyką. Mam własny gabinet, co daje mi pewien komfort związany z planowaniem pracy. Gdy akurat mam przerwę w sędziowaniu, mogę bardziej poświęcić się temu zajęciu. Gdy czeka mnie zgrupowanie bądź turniej - moi pacjenci to rozumieją, bo wiedzą, co robię. Często dostaję od nich wiadomości z życzeniami powodzenia, bardzo to cenię. Jest to zatem połączenie, które daje mi duży luz psychiczny.
Szukałam sposobu, aby łączenie codziennej pracy z sędziowaniem było mniej wymagające. By nie spowodowało pewnego wypalenia. Miałam bardzo wyrozumiałego szefa, lecz z uwagi na mnogość obowiązków mogłam zapomnieć o wakacjach, bo każde zgrupowanie, delegacja na mecz wiązała się z potrzebą skorzystania z urlopu. Pula 26 dni zwykle kończyła się w okolicach marca, a co dalej? Tak więc cenię sobie tę zmianę.
Jakie cele obecnie sobie stawiasz?
- Jeśli chodzi o sędziowanie, to utrzymanie obecnego poziomu, bo to lata pracy, powolnego wspinania się coraz wyżej. Nie chcę też mówić, że osiągnęłam cel na ten sezon. Chcę dalej się rozwijać, nie schodzić poniżej pewnego standardu. Co przyniesie przyszłość, zobaczymy, ale patrzę w nią z optymizmem. Już pod koniec miesiąca czeka mnie kolejne nowe doświadczenie, bo pierwszy mecz na poziomie UEFA z użyciem VAR-u. Jeszcze dużo wyzwań przede mną, ale na razie twardo stąpam po ziemi. Nie chcę "odfrunąć", a dalej robić swoje.